Przejdź do głównej zawartości

Bliżej Gwiazd "Dałem się porwać nurtowi życia”. Wywiad z Maciejem Wiznerem


Dziś w moim cyklu „Bliżej Gwiazd”, goszczę Macieja Wiznara. Aktora Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Maciej, udzieli mi wywiadu pt. „Dałem się porwać nurtowi życia”.
J: Jak wspominasz swoje początki, jako aktor?
Maciej Wizner: Dałem się porwać nurtowi życia. Już w podstawówce sprawiało mi to frajdę – można powiedzieć, że to mi wychodziło. Zabawa w teatr, kółka teatralne. Mieliśmy polonistkę, która namawiała nas do odegrania scenek dramatów, które aktualnie przerabialiśmy. Był to fajny pomysł, ponieważ jeśli nie mieliśmy okazji spotkać się z nimi w teatrze, to przynajmniej w praktyce się z nimi zetknęliśmy .
Następnie miały miejsce konkursy teatralne, recytatorskie. Tak samo było w liceum, gdzie klasyczna recytacja dawała mi benefity w postaci dobrych ocen z polskiego i zwolnień z lekcji
. W pewnym momencie postanowiłem, że wezmę się za to na poważnie.
W trzeciej klasie liceum postanowiłem
zdawać do Studia aktorskiego ART-PLAY, przygotowującego do egzaminów do szkoły teatralnej. Będąc tam już na poważnie spotkaliśmy się z teatrem, aktorstwem i wyborem kierunku życiowego, którym właśnie miało być aktorstwo. Dorota Pomykała prowadziła to studio razem ze swoją siostrą Danutą Owczarek. Spotkałem się tam z wieloma bohaterami, którzy przygotowali mnie do pracy z ciałem – Pan Zbigniew Skorek od pantomimy, Anita Marszczyk – od pracy z głosem i śpiewem oraz wiele, wiele innych osób.
Następnie miałem szczęście, farta dostać się za pierwszym razem do szkoły teatralnej, zaraz po maturze. Jako 18-letni chłopak byłem studentem szkoły teatralnej. Uważam, że byłem wtedy niedojrzały
, wyrwany z dobrego, opiekuńczego śląskiego domu. Pojechałem do Wrocławia na studia i był to dla mnie szok, specyfika szkoły, „ucieczka” od rodziców do samodzielnego życia.
4 lata szkoły minęły i na IV roku znów miałem szczęście, po Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi odezwał się do mnie Grzesiek
Kempinsky, ówczesny etatowy reżyser w Teatrze Śląskim w Katowicach. Zaprosił mnie na trzydniowe warsztaty castingowe, na które pojechałem wraz z kolegami z mojego roku. W następstwie warsztatów zaproponowano mi pracę w Teatrze Śląskim, gdzie spędziłem 5 lat. Krzysztof Babicki, z którym miałem okazję kilka razy pracować jeszcze w Śląskim, poinformował mnie pewnego dnia, że obejmuje stanowisko dyrektora w Teatrze Miejskim w Gdyni i zaprosił do współpracy. W ten sposób znalazłem się w Gdyni.
Żałujesz tego wyboru? A może zbiegiem lat i nabytego doświadczenia, wiesz że była to dobra decyzja?
W życiu niczego nie żałuję. Natomiast biorę odpowiedzialność za swoje wybory, a jeżeli coś mi nie pasuje, staram się to zmienić. Trafiłeś akurat w takim momencie, że zastanawiam się, co by można było zmienić. Rzeczywiście, jestem aktorem głównie teatralnym. Trafiłem do Teatru Miejskiego, gdzie mamy mnóstwo pracy. Gramy dosyć szeroki repertuar - komedie, bajki dla dzieci, czasem poranki dla młodzieży lub poważna sztuka – „Amadeusz”, „Biesy’. Jest to praca ciekawa, nadal jestem za nią wdzięczny, ale też ma swoje ograniczenia. Urlop dostaje wtedy, kiedy teatr idzie na urlop. Moje życie uregulowane jest kalendarzówką repertuaru. Jest to również zawód bardzo wymagający na każdej płaszczyźnie. Myślę, że nie wiele jest takich zawód, gdzie ponosi się taką cenę za jego uprawianie. Różnie jest z motywacją….
Nie żałuję lat spędzonych w tym zawodzie. Natomiast przyznaję, szukam kanalizacji swoich pasji. Staram się przelać swoje doświadczenia aktorskie na nowe płaszczyzny.
Przeglądając Internet, natrafiłem na informację, że ukończyłeś pantomimę. Dlaczego zdecydowałeś się na tak trudną dziedzinę sztuki?
We Wrocławiu była taka specjalizacja, do której zostałem przydzielony jako osoba sprawna fizycznie i ruchowo. Wystawałem w jakiś sposób ponad przeciętną. Zawdzięczam to mojej mamie, która zapisała mnie jako 6-latka na zajęcia tańca towarzyskiego. Poczucie rytmu oraz plastyka ruchu procentowała mi w późniejszych latach. Zbigniew Skorek, nauczyciel pantomimy w studio ART-PLAY, i/pogłębił moje zainteresowanie pantomimą nauczaną w swobodny, improwizacyjny sposób. Nauczył mnie używania ciała, jako środka przekazu - kiedy nie mamy słów, a jedynie ruch i emocję wypisaną na twarzy.
Teraz do tego wracam, bo uważam, że aktorstwo, czy praca z emocjami – to praca z ciałem. Emocje rodzą się w ciele, to nie coś, co bierze się z myśli. Emocje gdzieś tam się inicjują, myślami w głowie. Natomiast przeżywamy je w ciele, a co za tym idzie, poprzez pracę z ciałem można na te emocje wpłynąć – w
ywoływać je lub je przekształcać.
Nie tak dawno odbyła się premiera spektaklu „Romeo i Julia”. Słynna historia miłosna, którą praktycznie znają wszyscy. Jednak Krzysztof Babicki przedstawił ją w dużo bardziej współczesny sposób. Nie bałeś tego wyzwania? Co było dla Ciebie najtrudniejsze?
Najtrudniejsze jest to, co powiedziałeś - „Tę historię znają wszyscy”- zmierzenie się z archetypem. Z wyobrażeniem roli Romea, które każdy ma gdzieś w głowie. Myślę, że moja partnerka sceniczna Marta Kadłub, miała podobną sytuację podczas pracy nad rolą Julii. Trzeba było zmierzyć się z archetypem kochanków, którzy porywają i którzy tą swoją tragiczną miłością poruszają. Już mieliśmy wysoką poprzeczkę, bo każdy spodziewał się wzruszenia i przeżyć, więc trzeba było temu sprostać. Jak to się udało, można zobaczyć w Teatrze Miejskim w Gdyni.
Szekspir opisywał miłość 14-latki i 16-latka. Są to ludzie, którzy po raz przeżywają uniesienia miłosne, uczuciowe ale także „eroto- miłosne”. Ludzie dorośli trochę inaczej to przeżywają
. Naszym największym zadaniem było uprawdopodobnić to i uczynić siebie wiarygodnym. Było to dla mnie najważniejsze, żebym ja sam sobie uwierzył w to, co mówię do Juli. Dlatego czasem tą przepiękną poezję miłosną trzeba było potraktować z dystansem i poflirtować żartobliwie z Julią, a nie wyznawać Jej miłość w świetle księżyca, trzymając się za ręce i klękając na prawe kolano .
Nie jestem pewien, czy by to wytrzymało, nie dlatego że jestem dwukrotnie starszy od
Romea z dramatu. Również dlatego, że ludzie w dzisiejszych czasach zupełnie inaczej się ze sobą komunikują.
Należysz do osób krytycznych wobec siebie? – „Mogłem to zrobić” lub „Tutaj mogłem odpuścić”.
U mnie występuje ciekawa mieszanka, ponieważ po moim tacie jestem perfekcjonistą. Lubię, jak coś jest zrobione do końca. Lubię, jak rzeczy są poukładane po mojemu. Jednocześnie jestem trochę leniwy – to już jest moja autorska cecha. Tak jak wspominałem, życie mnie rozpieszczało, więc jestem przyzwyczajony, że wszystko samo się pojawiało i przychodziło z łatwością.
Twoim zdaniem. Dzisiejsza publiczność teatralna jest bardziej wymagająca? Łatwiej ją zadowolić, niż kiedyś?
Publiczność jest różna, to zależy od bardzo wielu czynników – teatru, miasta, gatunku, który wybrała itd.
Ciężko powiedzieć, czy widownia była kiedyś bardziej wymagająca, czy teraz. Ja przyjmuje, że widownia jest zawsze wymagająca i chce spełnić jej najwyższe wymagania.
Można zaryzykować stwierdzenie, że przez wykonywany zawód czujesz się gościem we własnym domu?
Czasem tak, wszystko to zależy od tego w jakim momencie produkcji jestem. Kiedy jest premiera, to jestem gościem we własnym domu. Jednak bywają momenty, że po skończonej produkcji spektaklu bądź po premierze, można chwilę odpocząć. Dom wtedy staje się moją fortecą, moją pustelnią – tam odpoczywam.
Mamy XXI wiek. Co Ciebie denerwuje? I co zmieniłbyś w obecnym świecie?
Chcesz zmienić świat? Zacznij od siebie. Bądź zmianą, którą chcesz zobaczyć w świecie. Otaczający nas świat, jest zwierciadłem nas samych i Naszego wnętrza.

WSZELKIE PRAWA DO PUBLIKACJI WYWIADU ZASTRZEŻONE.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Xylamit – substancja w podłodze, która zagraża zdrowiu, a nawet życiu

W latach 60., 70. i 80 do budowy bloków na terenie Trójmiasta używano rakotwórczych substancji. Przy powstawaniu niektórych użyto trującego xylamitu. Xylamit to impregnat, który w tych latach masowo stosowano do zabezpieczenia przed szkodnikami i grzybami drewna oraz płyt pilśniowych. Substancja ta ma charakterystyczny, duszący zapach, który może być wyczuwalny przez kilkadziesiąt lat. Dziś wiadomo, że jest to substancja rakotwórcza (nowotwór piersi, tarczycy, układu pokarmowego czy czerniaka). Do momentu kiedy nie pozbyłem się z domu czarnej, cuchnącej mazi. Mój dzień zaczynał się  nieustannym kichaniem, łzawieniem oczu, katarem i chrypką a także częstymi bólami głowy. Jestem po remoncie. Zerwałem podłogę i zacząłem normalnie „żyć” bez wszystkich tych dolegliwości. Jeśli mieszkasz w takim bloku i odczuwasz takie dolegliwości – zapytaj się w spółdzielni lub zobacz, co siedzi w podłodze. 

Bliżej Gwiazd. "Agent nieruchomości - codzienne wyzwanie". Wywiad z Maciejem Mindakiem.

Dziś w moim cyklu „Bliżej Gwiazd”, goszczę Macieja Mindaka, agenta nieruchomości. Szerszej publiczność znany z programu „House Hunter – poszukiwacze domów”, emitowanego przez HGTV. Mindak udzielił mi wywiadu pt. „Agent nieruchomości – codzienne wyzwanie”. Jestem_Normanym_Człowiekiem: Jak wspominasz swoje początki, związane z nieruchomościami? Maciej Mindak: Wcześniej pracowałem w Public Relation, jednak to nie było to. Przyszedł więc taki moment, że szukałem innego zajęcia. Nie jakoś intensywnie, czekałem na natchnienie. Okazało się, że znajomy znajomego ma biuro nieruchomości i szuka kogoś do pracy w charakterze agenta. Stwierdziłem, że czemu nie, spróbujemy. Trafiłem do niedużej agencji nieruchomości, tam zacząłem się wszystkiego uczyć. Taki był mój początek. Gdybyś miał dziś podjąć decyzję, odnośnie do swojego zawodu, wykonywanego obecnie. Podjąłbyś taki sam wybór, czy wybrałbyś zupełnie inną drogę? Oczywiście, że tak - lubię to, co robię. Zupełny przypadek sprawił, iż dzięki niej m

"Piszący ptak" dla osób, które mają problemy w skutek chorób nerwowo-mięśniowych i zaburzeń neurologicznych

Długopisy, ołówki, kredki i inne przybory do pisania często trudno uchwycić i się nimi posługiwać, zwłaszcza gdy doszło np. do amputacji kciuka, części palców, zapalenia stawów w przebiegu reumatyzmu, czy osłabienia palców na skutek chorób nerwowo-mięśniowych i innych zaburzeń neurologicznych. „Ptak” pozwala na „uchwycenie” przyrządu do pisania i „kierowanie” nim w taki sposób, by móc coś napisać nie trzymając długopisu w dłoni. Jednak nie od razu zdobędziemy wprawę w pisaniu taką techniką – konieczne jest praktykowanie.